W zeszły piątek znalazłam się w kościele Społeczności Chrześcijańskiej we Wrocławiu (nie chcę tutaj nikogo urazić, tak było napisane na ogłoszeniach, z drugiej strony wiem, że to adres parafii luterańskiej – proszę mnie naprostować, jeżeli to miejsce nazywa się inaczej) na utopionym w soczystej zieleni maja wrocławskim Sępolnie, by posłuchać Mate.O i ich „Pieśni naszych ojców”. Materiał na płycie jest niesamowity – kręci mnie tradycja, a starodawne teksty (niektóre mające podobno ok. 1600 lat) niesamowicie zakotwiczają moje istnienie w wiekach ziemi, na której wszystko ma swój czas. Uwielbiam pieśń Kochanowskiego „Czego chcesz od nas, Panie…”, bo uwielbiam teksty napisane wieki temu, które używane są do dzisiaj (to jest pomnik trwalszy niż ze spiżu – podobne uczucia żywię ku twórczości Jane Austen) – Bóg wczoraj i dziś, taki sam.
W pewnym momencie Mateusz poprosił lud zebrany, by podnieśli rękę ci, którzy doświadczyli Ewangelii Chrystusowej. Praktycznie każdy obecny podniósł od razu. I nie jedną, a dwie. Ludzie Boga.