– Ale sprawdzałaś te wymiary przed zamówieniem, tak? – zapytała koleżanka, po tym jak wtargałam bardzo ciężką (zbyt ciężką jak na to, co miało być w środku) paczkę z Allegro na trzecie piętro redakcji Wydawnitwa W drodze i w końcu ją rozpakowałyśmy.
– Tak, na linijce patrzyłam…
Przed nami leżały dwie czaszki. Jedna wielkości dwóch pięści a druga większa od mojej całej głowy z włosami upiętymi w kok. Miały przyjść odpowiednio: jedna wielkości temperówki oraz druga wielkości mniej więcej pięści. Ona miała wziąć tę mniejszą, ja tę większą i miałyśmy je sobie postawić obok komputerów w pracy. Całą koncepcję szlag trafił, bo chodziło o subtelny akcent memento mori, a nie oflagowywanie biura jak statku pirackiego. Zakupy zostały w biurze, bo przecież nie chciało mi się odsyłać tych dziesięciu kilogramów czaszek do nadawcy. W końcu potrzebowałyśmy czaszek. Mniejsza trafiła na moje biurko, a większa została w pokoju koleżanki (ustawiła ją na półce regału za drzwiami, ale i tak większość osób wchodząca do pokoju ją zauważała).
Trudno było oswoić się z widokiem czaszki przez osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Budziła we mnie niepokój, burzyła mi pluszowy święty spokój; zagrażała i uwierała jak kamyk w bucie. Memento mori. Szukając ulgi, można taką schować do szuflady, chciałam jednak przejść przez tę wąską bramę. Miałam nadzieję, że mi spowszednieje, ale nie chciała.
Umrę i nie jestem z tego zadowolona (chcę żyć z Jezusem na ziemi, więc poproszę paruzję, po co od razu umierać?!). Jezus umarł i zmartwychwstał, czym dowiódł, że na temat umierania ma podobne zdanie do mojego (płakał przecież nawet po śmierci Łazarza!). Bałam się śmierci od dzieciństwa. Kiedyś jako mała dziewczynka stanęłam w drzwiach kuchennych dziadków i zapytałam babcię, dlaczego ludzie umierają. Powiedziała, że inaczej byłoby nas za dużo.
Chrześcijaństwo to religia życia, a Jahwe nie jest Bogiem umarłych, ale żyjących (Łk 20,38). Ta czaszka przy komputerze ma przypominać, żeby bardziej ufać Bogu niż sobie, swoim pięknym oczom, bujnym włosom, błyskotliwym ripostom i zapewnieniom innych ludzi. Bardziej Bogu niż beznadziei, bo człowiek nie kończy się na swoim ciele. Św. Ireneusz z Lyonu napisał, że chwałą Boga jest żyjący człowiek, więc nie w Jego interesie jest, by umierał.
Zastanawiałam się nad nadchodzącym Wielkim Postem od jakiegoś już czasu, bez pomysłu. Pomodliłam się. Widzę u siebie większy sens w myśleniu o poście jako o czymś, co mogłabym zrobić inaczej, żeby spędzać więcej czasu z Bogiem zamiast jako o rezygnowaniu z czegoś jako stracie. Skupiam się na zysku, bo żeby iść chociaż raz w tygodniu na porządną adorację, muszę przecież coś odpuścić. Po kilku dniach koleżanka (właścicielka ogromnej czaszki na półce) napisała, żebym szykowała się na Wielkopostnik. To program na Wielki Post z codziennymi refleksjami i miejscem na notatki. Biorę. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie w kwietniu.
***
– Zostawisz mi tę czaszkę na biurku, prawda? – zapytała nowa koleżanka, gdy odchodziłam z redakcji. I znowu zostałam bez czaszki, a ciężko dostać taką wielkości temperówki…
– But you checked those measurements before ordering, right? – my colleague asked after I brought a very heavy (too heavy for what was supposed to be inside) package from Allegro to the third floor of the editorial office and I finally unpacked it.
– Yes, I checked with a ruler…
There were two skulls in front of us. One had a size of two fists and the other was bigger than my whole head with hair in a bun. They were supposed to arrive respectively: one the size of a sharpener and the other the size of a fist. She was supposed to take the smaller one, I was supposed to take the larger one, and we were to put them next to our computers at work. The whole concept was non existent anymore, because it was supposed to be a subtle memento mori accent, not flagging an office like a pirate ship. The purchases stayed in the office, because I did not want to send those ten kilograms of skulls back to the shop. After all, we needed skulls. The smaller one ended up on my desk, and the larger one stayed in my friend’s office (she placed it on the shelf behind the door, but most of the people entering the room noticed it anyway).
It was hard to get used to see a skull eight hours a day, five days a week. It made me feel uneasy, it disturbed my plush peace; it was like a threat and hurt like a pebble in a shoe. I could hide it in a drawer, but I wanted to pass through this narrow gate. I was hoping it would become more common to me, but it did not want to.
I am going to die and I am not satisfied with it (I want to live with Jesus on earth, so I would like a parousia, why dying?!). Jesus died and rose again, which proved that he had a similar opinion about dying to mine (he cried even after Lazarus died!). I have been afraid of death since childhood. Once, when I was a little girl, I stood at my grandparents’ kitchen door and asked my grandmother why people were dying. She said there would be too many of us otherwise.
Christianity is a religion of life, and Yahweh is not the God of the dead but of the living (Luke 20:38). This skull at the computer is to remind you to trust God more than yourself, more than your beautiful eyes, lush hair, brilliant retorts and other people’s assurances. Trusting God more than hopelessness, because a human being does not end with his/hers body. St. Irenaeus of Lyons wrote that the glory of God is a living man, so it is not in His interest that a man should die.
I have been wondering about the upcoming Lent for some time now, with no idea. I prayed. I see more sense in thinking of fasting as something I could do differently in order to be able to spend more time with God rather than as giving up something just for a sake of giving up. I focus on profit, because in order to go to a proper adoration at least once a week, I have to let go of something. After a few days, my friend (the owner of a huge skull on the shelf) wrote that I should get ready for this memento mori devotional. This is a Lenten program with daily reflections and a space for notes. I take it.
***
– You’re gonna leave that skull on my desk for me, right? A new colleague asked me when I was changing my job and left the editorial office. Yep, sure.